Recenzja filmu

Berlin, Boxagener Platz (2010)
Matti Geschonneck
Jürgen Vogel
Samuel Schneider

Zwietrzały zapach trupów

Marnie oświetlone, wybrukowane ulice, zakazane twarze drobnych pijaczków i łobuzów miały chyba przydać obrazowi koloryt a la "Berlin Alexanderplatz". Niestety zbytnio rzuca się w oczy, że cała
Na ile sposobów można rozpatrywać przeszłość własnego narodu? Najnowsze kino niemieckie, w przeciwieństwie do patriotycznego polskiego monolitu, udowadnia, że na wiele. Że można dopuścić różne perspektywy, że osobista historia bohatera nie musi być historią uśrednioną, by wyrażać jakąś ogólniejszą prawdę o minionych czasach. "Boxhagener Platz" jest poprawną realizacją przestrzegającą tych założeń. Daleko mu do wybitności, ale przyciąga uwagę przedstawieniem enerdowskiego socjalizmu bez upiększeń, z punktu widzenia szarych obywateli.  

Mamy tu do czynienia z zupełnie inną wizją wschodnioniemieckiej rzeczywistości niż ta, którą znamy z czasów świetności ostalgii: ze "Słonecznej Alei", z "Goodbye, Lenin". Niemieccy krytycy nazwali nawet "Boxhagener Platz" przejawem antyostalgii. Berlin Wschodni A.D. 1968 to według reżysera Mattiego Geschonnecka rzeczywistość siermiężna, przytłaczająca i nawet łaskawa pamięć oraz fakt, że było się wówczas młodym, nie są w stanie tego przykrego doświadczenia wyretuszować.  

Główny bohater filmu, Holgar, choć jeszcze bardzo młody, nie ma za grosz młodzieńczej energii. Przez większość czasu wydaje się pogrążony w apatii, a my, niestety, musimy całą historię śledzić w jego smętnym towarzystwie. Na szczęście częściowo zrekompensuje nam to energiczna babcia, która jest drugim najważniejszym bohaterem filmu. Otti, mimo zaawansowanego wieku, cieszy się sporym powodzeniem u mężczyzn i nie bez satysfakcji to wykorzystuje. Akcja rozgrywa się w obrębie kilku ulic, w sąsiedztwie tytułowego placu. Życie grupy sąsiedzkiej koncentruje się w kilku bramach, lokalnej knajpie oraz sklepie rybnym (gdzie sprzedawca handluje alkoholem po godzinach zamknięcia legalnej knajpy). Holgar styka się z różnymi życiowymi postawami: od konformistycznej ojca-milicjanta, przez obłudną agentów Stasi, po kontestującą  jednego z partnerów babci.

Marnie oświetlone, wybrukowane ulice, zakazane twarze drobnych pijaczków i łobuzów miały chyba przydać obrazowi koloryt a la "Berlin Alexanderplatz". Niestety zbytnio rzuca się w oczy, że cała rzecz została nakręcona w studiu. Również sposób prowadzenia akcji mógł przywodzić na myśl Fassbindera, ale zamiast brechtowskiego "efektu obcości" otrzymujemy wrażenie, że pozornie dramatyczne wydarzenia nie interesowały nawet samych twórców. Konflikt pokoleniowy i ideologiczny jest rozmyty, dawne krzywdy – zamiecione pod dywan. Trupy siedzą w szafach, ale nawet ich smród jakby trochę zwietrzał.

Zresztą samo rozłożenie akcentów historycznych jest wątpliwe: pozytywny bohater bez skazy to dawny komunistyczny aktywista, uczestnik strajków w 1918. Jedyny nazista w całym gronie, antypatyczny sprzedawca ze sklepu rybnego, szybko zostaje wyeliminowany. Reszta bohaterów, nawet tych starszych, którzy musieli świadomie przeżyć wojnę, jest niezbrukana III Rzeszą. Tym samym film (i książka, na której został oparty) powiela oficjalną enerdowską wersję historii, według której nazistowskie piętno dotyczyło jedynie Niemców Zachodnich (a jeśli jacyś naziści schowali się po drugiej stronie muru, to zostali szybko usunięci poza zdrowy trzon społeczeństwa).     

Na koniec ciekawostka: niemiecka Wikipedia określa "Boxhagener Platz" mianem komedii. Dowcip niemieckojęzycznych wikipedystów czy po prostu kolejny dowód na to, że niemiecka komedia nie będzie śmieszyć wszystkich?
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones